niedziela, 16 października 2016

Girona - pomijane miasto, które warto zobaczyć

Lecąc do Barcelony można wylądować na jednym z trzech portów lotniczych: Reus, El Prat (ten znajduje się najbliżej stolicy) lub Girona. Dla wielu osób Girona pozostaje jedynie nazwą lotniska. A szkoda, bo jego wspaniale zachowana, średniowieczna starówka ze sporych rozmiarów dzielnicą żydowską, z pewnością warta jest przynajmniej krótkiej wizyty.

 

Zresztą, transport busem z lotniska w Gironie do centrum Barcelony kosztuje więcej niż bus do Girony (ok. 4 EUR) i później podróż pociągiem z dworca w Gironie do którejś z barcelońskich stacji pociągowych.
My niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie tego uroczego miasteczka, a w dodatku musieliśmy to robić z bagażami i w niedzielę, kiedy wszystkie sklepy były nieczynne, a informacja turystyczna działała tylko do 14, a my zjawiliśmy  się pod jej drzwiami około godziny później, żeby ucałować klamkę.
Na szczęście Girona jest dość dobrze oznakowana, a jej położenie na wzgórzu, ułatwia orientację w terenie.



Jednym z najlepiej rozpoznawalnych symboli Girony są wiszące kolorowe domy nad rzeką Oñar (Onyar), na które najlepiej spoglądać z mostu Pont de Pedra. Co prawda, podczas naszej wizyty rzeka przypominała raczej ledwo wyraźny strumyczek, ale widok jak z pocztówek.



Wystarczy przekroczyć most, żeby dostać się do Barri Vell (starego miasta), którego wąskie uliczki, surowa architektura, doskonale zachowane mury obronne (ich początki sięgają czasów dominacji rzymskiej na Półwyspie Iberyjskim) i średniowieczne zabytki sprawiały, że czułam się jakbym znalazła się na planie historycznego filmu lub baśni fantasy. Taki scenograf nie musiałby się zbyt wiele napracować, ot usunąć kilka szyldów reklamowych i sceneria byłaby już gotowa. 








 


Imponująca katedra de Santa María, której budowa rozpoczęła się w XI wieku, posiada drugą nawę o największej rozpiętości na świecie, zaraz po bazylice św. Piotra w Rzymie. Zwiedzanie jest płatne - koszt biletu 7 EUR. Jedynie w niedzielę można wejść za darmo. 


A posiłek na jednym z niewielkich placów, w takiej scenerii:


musi smakować doskonale. I tak właśnie smakuje! ( I przyzwoite Menu del dia w samym centrum za 10 EUR można znaleźć).

Crema Catalana na deser

środa, 21 września 2016

Jak poruszać się po Barcelonie?

Poruszanie się po Barcelonie jest stosunkowo łatwe. Miasto jest dobrze skomunikowane. Dostępne środki transportu to: metro, autobusy, tramwaje, pociągi FCG lub Rodalidades i kolejki. Na szczęście, większość biletów pozwala na korzystanie z różnych środków transportu, czy zmienianie ich w trakcie podróży.

Panorama Barcelony z Montjuic

Najlepsze bilety dla turystów:


1 - przejazdowy. Najmniej opłacalny. Ma sens jedynie, kiedy nie masz w kieszeni zbyt wielu drobnych i na nic innego nie wystarczy, a tramwaj/metro właśnie nadjeżdża, czy drzwi autobusu już prawie się zamykają (bilety jednorazowe można kupić w autobusie u kierowcy. Nie trzeba mieć wyliczonej kwoty, kierowca wyda resztę. Podobno, tak nam mówili mili starsi panowie na przystanku, jest jakaś mała dopłata za kupienie biletu u kierowcy, ale nie wydawało nam się, żeby była jakakolwiek różnica w cenie, a jeśli nawet to 10-30 eurocentów)

T-dia (dzienny) - nielimitowana ilość przejazdów, ale - uwaga - nie jest to bilet 24-godzinny, tylko obowiązuje do końca dnia, w którym został zakupiony. A więc, kupienie takiego biletu o godzinie 22-giej będzie niezbyt mądrą decyzją. Cena: 8,40 EUR. Opłacalny, jeśli zamierzamy zmieniać środki transportu jak rękawiczki.

T-10 - najlepszy naszym zdaniem typ biletu. Bilet na 10 przejazdów. Co go wyróżnia? Może go używać więcej niż jedna osoba. Jak to działa? W kasownikach w tramwajach lub autobusach kasujemy kartę dwa razy, a jeśli chcemy podróżować metrem, to najpierw przechodzi przez bramkę jedna osoba, następnie podaje nad bramką kartę towarzyszowi podróży, żeby ten też mógł się odbić.  Cena: 9, 95
2 bilety dzienne dla 2 osób - prawie 17 EUR, na 2 dni byłoby to 34. Bilet T-10 używaliśmy we dwójkę przez 2 dni.

Oczywiście, oprócz tych biletów, istnieje wiele innych typów; miesięczne, trymestralne, dla młodzieży czy na 50 przejazdów, ale te skierowane są raczej do stałych mieszkańców niż turystów.

https://www.tmb.cat/es/barcelona/tarifas-metro-bus/abonos


Można zakupić także (choć nie w automacie na przystanku) bilety: Hola BCN! - skierowane już typowo do turystów. Jednak cenowo i tak najlepiej wychodzi T-10. No chyba, że zamierzasz się przesiadać co 5 minut.
Można je kupić online, o  tu:

https://www.tmb.cat/es/barcelona/tarifas-metro-bus/tarjeta-transporte-barcelona


Jak się przemieszczać?


Pieszo - zdecydowanie najtańszy środek transportu ;) Ale mimo tego, że Barcelona jest ogromna, można sporo przejść nawet nie odczuwając zmęczenia. Wszystko to dzięki szerokim, ocienionym, alejom,  gdzie co kilka metrów można się natknąć na interesujące pomniki, czy piękne fontanny, a do odpoczynku zachęcają czyste ławki. To także najlepszy sposób, żeby podczas przemieszczania się przyjrzeć się przepięknym, secesyjnym kamienicom, z których słynie Barcelona, nie wspominając już o słynnych budowlach Gaudiego czy dzielnicy gotyckiej lub licznym parkom.

Casa Batlló

Autobus lub tramwaj - poruszanie się tymi środkami transportu jest całkiem wygodne; duża ilość przystanków, podobne lub uzupełniające się linie i prędkość podróży pozwalająca na obejrzenie miasta lub obserwację pasażerów. Jednak w godzinach szczytu, czy okolicach centrum może być trudno o miejsce siedzące.

w funicularze

Metro - zdecydowanie najszybszy środek transportu. Polecany, jeśli chce się dotrzeć na czas do celu i nie zależy nam na obserwowaniu okolicy. Tym razem jeździliśmy także autobusami, tramwajami czy kolejką na szczyt Tibidabo. Ale kiedy wrócimy do Barcelony, będziemy pewnie korzystać głównie z metra, bo prawie wszędzie można znaleźć przystanki metra, a przejechanie z jednego końca miasta na drugi to kwestia kilku minut, co jest ważne, gdy się chce zobaczyć wszystko :) a przynajmniej, jak najwięcej. 

Ale człowiek się uczy dopiero na własnych błędach. Nie pojechaliśmy na mecz FC Barcelony metrem, tylko autobusem, który się wlókł niemiłosiernie...Więc podczas hymnów dopiero byliśmy w okolicy stadionu, a usiedliśmy na swoich miejscach dopiero po pierwszym gwizdku. Całe szczęście, że były blisko przejścia, bo inaczej kibice, by nas chyba wyrzucili przez barierki ;)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Co nas zachwyciło w Katalonii

W tym roku wybraliśmy się w końcu na dłuższe (czytaj: tygodniowe), zagraniczne, wymarzone wakacje do Hiszpanii. Wybór padł na Barcelonę, z wycieczką do Tarragony i Girony. Zakochaliśmy się w tym kawałku Katalonii i żałowaliśmy, że nie mogliśmy zostać dłużej, żeby się wszystkim nacieszyć. Poniżej lista powodów, dla których warto się tam udać.

POGODA

Wybierając się latem do Hiszpanii, prawie zawsze, mamy gwarancję wysokich temperatur i słońca. Nad Morzem Śródziemnym, dodatkowo, możemy liczyć na ciepłą wodę. Nam przez cały pobyt towarzyszyły temperatury od 27-30 stopni, raz tylko zdarzyło się 33. A więc upalnie, ale nie aż tak, żeby zwiedzanie było męczące. W samo południe nie trzeba się było chować w cieniu.
Co to daje? Odpada problem, który się pojawia przy wyjazdach na inne kierunki, czy choćby nad polskie morze - jak spakować się, żeby nie brać ze sobą siedmiu walizek z ubraniami. Nie potrzebujemy peleryny przeciwdeszczowej, butów sportowych, długich spodni, czy bluzy z kapturem. Wystarczy kilka sukienek i sandały lub w przypadku mężczyzn: T-shirty i krótkie spodenki. Mieliśmy ze sobą tylko dwie walizki podręczne, ale, jeśli byśmy się uparli, moglibyśmy pojechać z jedną. 

 

 JEDZENIE

Och, jedzenie. Jeśli miałabym przez całe życie ograniczyć się tylko do jednej kuchni, całkiem prawdopodobne, że wybrałabym kuchnię hiszpańską. Niezwykła różnorodność potraw - wegetariańskich, mięsnych rybnych, czy przyrządzanych z dodatkiem owoców morza, do których używa się lokalnych, świeżych produktów sprawia, że zawsze znajdziesz coś dla siebie. Po za tym, większość restauracji ma w swojej ofercie "menu del dia", o którym już wspominałam nieraz na blogu, czyli wybór kilku dań w atrakcyjnej cenie. Zazwyczaj w jego skład wchodzi: 1 danie, 2 danie, deser, chleb i napój. Przy czym nie jest to, tak jak u nas np. "zupa dnia", tylko w przypadku każdego dania możesz wybierać z kilku opcji, a jeśli chodzi o picie, to często wybór ograniczony jest do wina lub wody, choć nie jest to regułą. W Barcelonie ceny takiego zestawu zaczynały się od 11 EUR. W mniejszych miastach lub w dzielnicach położonych dalej od centrum znajdziemy lokale z tańszymi menu.
Porcje są naprawdę spore i sam posiłek spożywa się w spokojnym tempie, z krótkimi przerwami między kolejnymi daniami, co pozwala na rozmowę, obserwację otoczenia i, przede wszystkim, relaks.


 

TEMPO ŻYCIA

Dużo wolniejsze niż u nas. Czy to w restauracji, czy w supermarkecie, czy na ulicach miasta ludzie nie spoglądają nerwowo na zegarki, nie wzdychają głośno, gdy muszą na coś poczekać. Cieszą się życiem, nie tracąc sił i nerwów na nierówną walkę z czasem. Codziennie przed południem można zobaczyć starszych panów lub panie, siedzących przy stolikach przed kawiarniami, popijających w spokoju kawę, prowadzących ze sobą pogawędki lub, po prostu, wygrzewających się na słońcu. Doszliśmy do wniosku, że musimy tu przyjechać na zawsze, jak przejdziemy na emeryturę (jeśli, oczywiście, coś w ogóle dostaniemy ;))

LUDZIE

Może właśnie dzięki temu powolnemu upływowi czasu, ludzie nie przejmują się niczym. Nie zastanawiają się na każdym kroku "a co ludzie sobie pomyślą?" Są wyluzowani i spontaniczni. 
Idziemy przez ulicę równoległą do Rambli. Jakiś zespół gra pod sklepową witryną kubańskie melodie i są w tym naprawdę niesamowici, a głos wokalisty - czysta magia. Właśnie śpiewa "El Carretero" z repertuaru Buena Vista Social Club i, po prostu, musimy się zatrzymać, żeby posłuchać. Wokół gromadzi się tłumek. Ciało aż rwie się do tańca. Ale widzę, że nie jestem w tym odosobniona. Kobieta po pięćdziesiątce przytupuje, kręcąc biodrami w rytm melodii, ma przymknięte oczy, wygląda jakby znajdowała się w innym świecie, na przykład na kubańskiej plaży. Starszy pan też rwie się do tańca i zaprasza po kolei panie, żeby z nim zatańczyły. To czy potrafią, czy nie - nie ma znaczenia. Liczy się dobra zabawa!
Katalończycy są także otwarci i bardzo pomocni. Kiedy zastanawialiśmy się jak gdzieś dotrzeć, często nawet nie musieliśmy nikogo pytać o drogę - ludzie sami podchodzili i oferowali swoją pomoc. Wdawali się w rozmowy z innymi osobami czekającymi na przystanku, żeby pokazać nam najlepszą trasę. W autobusie nie tylko kierowca pilnował, żebyśmy wysiedli w odpowiednim miejscu, ale jeszcze połowa pasażerów.

MUZEA

 Podczas zwiedzania muzeów, katedr, czy innych budynków dostępnych dla turystów nigdzie nie spotkaliśmy się z zakazem robienia zdjęć. Albo z dodatkową opłatą za taką możliwość. Wszędzie można wejść z aparatem. I robić tysiące zdjęć, jak japoński turysta.

CZYSTOŚĆ

To nas pozytywnie zaskoczyło. Ulice Barcelony, Tarragony, czy Girony były naprawdę zadbane. Plaże również nie pozostawiały wiele do życzenia.  Mimo tłumów turystów, spacerowiczów z psami, wycieczek rodzin z dziećmi, po chodnikach nie walały się papierki, a droga nie przypominała zaminowanego pola, jak to nieraz zdarza się w polskich miastach. Budynków nie zasłaniały kolorowe banery, a graffiti nie szpeciło ich ścian. No i morze z wodą tak przejrzystą, że można było obserwować pływające ryby albo szukać muszelek na dnie.

WĄSKIE ULICZKI I SZEROKIE ALEJE

 Zakochaliśmy się w każdym z miast, które odwiedziliśmy. Wszędzie urzekały nas wąskie, tajemnicze uliczki, które wyglądały jak żywcem wyjęte z powieści o tematyce średniowiecznej lub fantasy. Na kolorowe fasady domów lub secesyjne zdobienia kamienic mogliśmy patrzeć godzinami. A z drugiej strony - wspaniałe, szerokie, brukowane aleje, ocienione wysokimi drzewami. I co kilka kroków jakaś fontanna, lub ciekawy pomnik, ławki, na których można odpocząć. U nas te aleje zostałyby na pewno przerobione na szerokopasmową jezdnię.  Po Barcelonie spacerowało nam się tak dobrze, że jednego dnia przeszliśmy ok. 10 km. i nie było to wcale męczące. 

.