poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Co nas zachwyciło w Katalonii

W tym roku wybraliśmy się w końcu na dłuższe (czytaj: tygodniowe), zagraniczne, wymarzone wakacje do Hiszpanii. Wybór padł na Barcelonę, z wycieczką do Tarragony i Girony. Zakochaliśmy się w tym kawałku Katalonii i żałowaliśmy, że nie mogliśmy zostać dłużej, żeby się wszystkim nacieszyć. Poniżej lista powodów, dla których warto się tam udać.

POGODA

Wybierając się latem do Hiszpanii, prawie zawsze, mamy gwarancję wysokich temperatur i słońca. Nad Morzem Śródziemnym, dodatkowo, możemy liczyć na ciepłą wodę. Nam przez cały pobyt towarzyszyły temperatury od 27-30 stopni, raz tylko zdarzyło się 33. A więc upalnie, ale nie aż tak, żeby zwiedzanie było męczące. W samo południe nie trzeba się było chować w cieniu.
Co to daje? Odpada problem, który się pojawia przy wyjazdach na inne kierunki, czy choćby nad polskie morze - jak spakować się, żeby nie brać ze sobą siedmiu walizek z ubraniami. Nie potrzebujemy peleryny przeciwdeszczowej, butów sportowych, długich spodni, czy bluzy z kapturem. Wystarczy kilka sukienek i sandały lub w przypadku mężczyzn: T-shirty i krótkie spodenki. Mieliśmy ze sobą tylko dwie walizki podręczne, ale, jeśli byśmy się uparli, moglibyśmy pojechać z jedną. 

 

 JEDZENIE

Och, jedzenie. Jeśli miałabym przez całe życie ograniczyć się tylko do jednej kuchni, całkiem prawdopodobne, że wybrałabym kuchnię hiszpańską. Niezwykła różnorodność potraw - wegetariańskich, mięsnych rybnych, czy przyrządzanych z dodatkiem owoców morza, do których używa się lokalnych, świeżych produktów sprawia, że zawsze znajdziesz coś dla siebie. Po za tym, większość restauracji ma w swojej ofercie "menu del dia", o którym już wspominałam nieraz na blogu, czyli wybór kilku dań w atrakcyjnej cenie. Zazwyczaj w jego skład wchodzi: 1 danie, 2 danie, deser, chleb i napój. Przy czym nie jest to, tak jak u nas np. "zupa dnia", tylko w przypadku każdego dania możesz wybierać z kilku opcji, a jeśli chodzi o picie, to często wybór ograniczony jest do wina lub wody, choć nie jest to regułą. W Barcelonie ceny takiego zestawu zaczynały się od 11 EUR. W mniejszych miastach lub w dzielnicach położonych dalej od centrum znajdziemy lokale z tańszymi menu.
Porcje są naprawdę spore i sam posiłek spożywa się w spokojnym tempie, z krótkimi przerwami między kolejnymi daniami, co pozwala na rozmowę, obserwację otoczenia i, przede wszystkim, relaks.


 

TEMPO ŻYCIA

Dużo wolniejsze niż u nas. Czy to w restauracji, czy w supermarkecie, czy na ulicach miasta ludzie nie spoglądają nerwowo na zegarki, nie wzdychają głośno, gdy muszą na coś poczekać. Cieszą się życiem, nie tracąc sił i nerwów na nierówną walkę z czasem. Codziennie przed południem można zobaczyć starszych panów lub panie, siedzących przy stolikach przed kawiarniami, popijających w spokoju kawę, prowadzących ze sobą pogawędki lub, po prostu, wygrzewających się na słońcu. Doszliśmy do wniosku, że musimy tu przyjechać na zawsze, jak przejdziemy na emeryturę (jeśli, oczywiście, coś w ogóle dostaniemy ;))

LUDZIE

Może właśnie dzięki temu powolnemu upływowi czasu, ludzie nie przejmują się niczym. Nie zastanawiają się na każdym kroku "a co ludzie sobie pomyślą?" Są wyluzowani i spontaniczni. 
Idziemy przez ulicę równoległą do Rambli. Jakiś zespół gra pod sklepową witryną kubańskie melodie i są w tym naprawdę niesamowici, a głos wokalisty - czysta magia. Właśnie śpiewa "El Carretero" z repertuaru Buena Vista Social Club i, po prostu, musimy się zatrzymać, żeby posłuchać. Wokół gromadzi się tłumek. Ciało aż rwie się do tańca. Ale widzę, że nie jestem w tym odosobniona. Kobieta po pięćdziesiątce przytupuje, kręcąc biodrami w rytm melodii, ma przymknięte oczy, wygląda jakby znajdowała się w innym świecie, na przykład na kubańskiej plaży. Starszy pan też rwie się do tańca i zaprasza po kolei panie, żeby z nim zatańczyły. To czy potrafią, czy nie - nie ma znaczenia. Liczy się dobra zabawa!
Katalończycy są także otwarci i bardzo pomocni. Kiedy zastanawialiśmy się jak gdzieś dotrzeć, często nawet nie musieliśmy nikogo pytać o drogę - ludzie sami podchodzili i oferowali swoją pomoc. Wdawali się w rozmowy z innymi osobami czekającymi na przystanku, żeby pokazać nam najlepszą trasę. W autobusie nie tylko kierowca pilnował, żebyśmy wysiedli w odpowiednim miejscu, ale jeszcze połowa pasażerów.

MUZEA

 Podczas zwiedzania muzeów, katedr, czy innych budynków dostępnych dla turystów nigdzie nie spotkaliśmy się z zakazem robienia zdjęć. Albo z dodatkową opłatą za taką możliwość. Wszędzie można wejść z aparatem. I robić tysiące zdjęć, jak japoński turysta.

CZYSTOŚĆ

To nas pozytywnie zaskoczyło. Ulice Barcelony, Tarragony, czy Girony były naprawdę zadbane. Plaże również nie pozostawiały wiele do życzenia.  Mimo tłumów turystów, spacerowiczów z psami, wycieczek rodzin z dziećmi, po chodnikach nie walały się papierki, a droga nie przypominała zaminowanego pola, jak to nieraz zdarza się w polskich miastach. Budynków nie zasłaniały kolorowe banery, a graffiti nie szpeciło ich ścian. No i morze z wodą tak przejrzystą, że można było obserwować pływające ryby albo szukać muszelek na dnie.

WĄSKIE ULICZKI I SZEROKIE ALEJE

 Zakochaliśmy się w każdym z miast, które odwiedziliśmy. Wszędzie urzekały nas wąskie, tajemnicze uliczki, które wyglądały jak żywcem wyjęte z powieści o tematyce średniowiecznej lub fantasy. Na kolorowe fasady domów lub secesyjne zdobienia kamienic mogliśmy patrzeć godzinami. A z drugiej strony - wspaniałe, szerokie, brukowane aleje, ocienione wysokimi drzewami. I co kilka kroków jakaś fontanna, lub ciekawy pomnik, ławki, na których można odpocząć. U nas te aleje zostałyby na pewno przerobione na szerokopasmową jezdnię.  Po Barcelonie spacerowało nam się tak dobrze, że jednego dnia przeszliśmy ok. 10 km. i nie było to wcale męczące. 

.