poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Pielgrzymka do Santiago de Compostela, legenda o św. Jakubie w Hiszpanii


Legenda o grobie św. Jakuba

Według tradycji (przynajmniej w Hiszpanii i Portugalii) uważa się, że apostoł Jakub po śmierci Chrystusa udał się, żeby głosić Ewangelię na Półwyspie Iberyjskim. "Wyszkolił" tam kilku uczniów, którzy kontynuowali jego dzieło po tym, jak powrócił do Jerozolimy. Następnie przybył do stolicy Judei, żeby spotkać się z Maryją. Czy to spotkanie doszło do skutku - nie wiadomo. Jedno jest pewne, w Jerozolimie czekała na niego śmierć męczeńska z rąk Heroda Agryppy I podczas pierwszych prześladowań chrześcijan. Został ścięty mieczem, a o jego szczątki zatroszczyli się uczniowie. Zgodnie z jego wolą przewieźli je przez Morze Śródziemne do Hiszpanii i zakopali. Inna wersja tego samego wydarzenia mówi, że uczniowie tylko włożyli ciało do łódki i popchnęli ją w kierunku hiszpańskiego wybrzeża. Łódź dopłynęła do Galicii, którą rządziła wtedy królowa Lupa. Rozkazała służącym  położyć ciało apostoła na wozie zaprzężonym w woły i zdać się na wolę niebios przy wyborze miejsca pochówku. Tam, gdzie woły w końcu się zatrzymały, pochowano świętego Jakuba. Ale później jakoś zapomniano (?) o tym wydarzeniu i nikt nie wiedział, gdzie święty został pochowany.

"Ścięcie św. Jakuba", Albrecht Dürer. źródło

Do czasu. Pod koniec VIII wieku pustelnik imieniem Pelayo zgłosił galisyjskiemu biskupowi Teodomirowi, że nad polem niedaleko jego siedziby widzi co noc dziwne światła, czy jasno świecącą gwiazdę (coś na kształt betlejemskiej, która świeciła uparcie w jednym miejscu). Stąd też pochodzi nazwa miasta Santiago de Compostela - święty Jakub z Pola Gwiazdy. Biskup postanowił się zająć tą sprawą i nie żałował. We wskazanym miejscu odkryto grób, w którym spoczywało ciało świętego i jego głowa. Król Alfonso nakazał zbudowanie kościoła w miejscu pochówku, a potem, to już poszło z górki. Cuda, cuda i jeszcze raz cuda, rozpoczęły się pielgrzymki, trzeba było ciągle powiększać świątynię, aż do kształtu obecnej Katedry w Santiago de Compostela. 

Walczący święty

Oprócz "zwykłych cudów" - czyli uzdrowień, dobrych zbiorów, płodności itp., święty Jakub pomagał w walce Hiszpanów, a więc chrześcijan z najeźdźcami arabskimi, którzy zajmowali wtedy większą część Półwyspu. I to nie tylko jako symbol jednoczący i dający siłę, ale także we własnej osobie stawał do walki. W 845 roku, odbyła się słynna bitwa pod Clavijo. Król Ramiro I, po przegraniu pierwszej walki, miał sen, w którym ukazał mu się święty Jakub i obiecał, że wygrają. Następnego dnia, święty pojawił się na polu walki, na białym koniu z flagą w jednej ręce i szpadą w drugiej. Sam jeden pokonał setki Muzułmanów.

Jak widać, w średniowieczu sprawdzali się bardziej brutalni święci. Co to i porządek przywrócić umieli, i ściąć parę głów tu i tam. Nie jacyś pokorni i modlący się mnisi. źródło

Pielgrzymka
 
Szlak pielgrzymkowy wiedzie przez większość państw Europy. Dzieli się na kilka pomniejszych szlaków, a tak naprawdę, to z każdego miejsca, w końcu trafiało się na szlak do Santiago. Drogi oznaczano symbolem muszli świętego Jakuba. Monarchowie hiszpańscy dla ułatwienia pielgrzymki fundowali budowy mostów, naprawą dróg, stawianiem szpitali i domów dla pielgrzymów. 


Oprócz przeżyć duchowych, ważne jest także to, co można zobaczyć po drodze. Jeden z najważniejszych szlaków Camino Frances, (tak się tylko nazywa, 98% szlaku znajduje się w Hiszpanii), wiedzie przez wąwóz Roncesvalles, miejsce śmierci Rolanda (z "Pieśni o Rolandzie"). Pireneje, Pamplona, czyli miasto, w którym podczas Sanfermines odbywają się biegi byków przez uliczki pełne ludzi, Burgos, León - to tylko niektóre z atrakcji.

Muszla świętego Jakuba

W średniowieczu równie często, a nawet częściej niż z innych przyczyn, takich jak prośby i dziękczynienia, pielgrzymowano, żeby odprawić pokutę. I to nie tylko w Hiszpanii. Spowiednicy wysyłali największych grzeszników do Santiago z najdalszych zakątków Europy, np. Anglii, Niemiec, czy Polski. I wykpić się nie było jak, bo w takim mieście wszyscy się znali, a ksiądz był ważną osobą, której nie warto się było narażać. Praca, rodzina, inne zobowiązania - to wszystko nie miało znaczenia. Taki grzesznik musiał więc po powrocie pokazać jakiś dowód odbycia pielgrzymki. Tym dowodem była muszla świętego Jakuba o charakterystycznym kształcie, po którą niektórzy udawali się aż na przylądek Finisterra (można o nim poczytać tu)



 Ja swoją znalazłam na plaży w Rianxo, z dala od wybrzeża oceanu - w głąb lądu zaniosły ją Rias.


Znani pielgrzymi
 
Do Santiago pielgrzymowali władcy Hiszpanii, w tym Królowie Katoliccy, królowie Francji, Portugalii, ojciec Jana III Sobieskiego, możni, duchowni. Do innych znanych pielgrzymów należą: papież Jan Paweł II, Paulo Coelho, Michael Douglas, Shirley MacLaine, Stephen Hawking (podziwiam!). A przed wyjazdowymi turniejami piłkarze reprezentacji Hiszpanii w piłce nożnej udają się do Santiago de Compostela.










A teraz małe wyjaśnienie, czemu tak rzadko odwiedzam teraz bloga. Budowa! Wraz z mężem adaptujemy połowę stuletniego domu moich dziadków. Nie jest to jakiś niewielki remont, w zasadzie zostawiamy jedynie ściany. Mamy zamiar podnieść dach, żeby strych stał się mieszkalny, już pogłębiliśmy fundamenty, zburzyliśmy istniejące ścianki dachowe, zrobiliśmy wejście do piwnicy na zewnątrz domu, a nie wewnątrz i dzieje się. Oczywiście większość prac wykonuje ekipa budowlana, ale pracy nam nie brakuje. Nauczyłam się już ładować i wyładowywać ziemię, wyciągnęłam setki gwoździ z desek, oczyściłam podobną ilość cegieł (są w doskonałym stanie i jeszcze się przydadzą). Że nie wspomnę już o ciągłym zamiataniu tynku. To mój wróg publiczny numer jeden. Spróbujcie z niego dobrze wymyć włosy. Mission Impossible. Ale to wszystko jest cudowne! I bardzo to lubię. Nasz domek powoli nabiera kształtu.

Mamy już komin:


   
A tu odkryliśmy pod tynkiem freski;) Malunki mojej mamy z dzieciństwa albo kogoś z jej rodzeństwa. 




piątek, 8 sierpnia 2014

Pole gwiazdy - Santiago de Compostela

O tym, skąd pochodzi nazwa, napiszę w osobnym poście, zadedykowanym jednemu z najsłynniejszych szlaków pielgrzymkowych. Teraz jednak chciałabym się skupić na mieście - historycznej i kulturalnej stolicy Galicii, które z wielu powodów przypomina Kraków, a przynajmniej wydaje się dziwnie znajome. To tak, jakby będąc w obcym kraju, człowiek nagle wrócił do domu.

chwilowe przejaśnienia

Mimo, że ciągle coś się dzieje - festiwale, wycieczki, koncerty ulicznych muzyków - wydaje się spokojne, idealne do długich, powolnych spacerów zakończonych czekoladą i churros w jakiejś przyjemnej kawiarni. Mówią, że najlepiej zwiedzać je w deszczu i, chyba, coś w tym jest. Jakaś magia mokrych, odbijających światło latarń kamieni brukowych, między którymi błyskają od czasu do czasu płytki zdobione muszelką - drogowskazy do Katedry. Podczas mojego pobytu w Galicii odwiedziłam Santiago kilka razy i, za każdym, padał deszcz. Nie jakiś ulewny, ot, drobny deszczyk przy całkiem znośnej temperaturze (listopad, 20 stopni), który nie daje powodów do narzekania.



Chodziliśmy zazwyczaj bez mapy, zdając się na własną intuicję. Santiago jest stworzone do takich wypraw. Naprawdę ciężko się tutaj zgubić (w starym mieście i jego najbliższych okolicach), bo z większości miejsc możemy dostrzec Katedrę, którą postawiono na wzniesieniu (jakże by inaczej). Prędzej czy później, chcąc czy nie chcąc, i tak pod nią trafimy.


Korzenie Santiago de Compostela sięgają prehistorii. Mieszkali tu Celtowie, Rzymianie, Maurowie, a po odkryciu grobu świętego Jana król Asturii postawił tu kościół i obdarzył miasto przywilejami. Kościół rozbudowano do postaci Katedry Świętego Jana, jaką znamy dzisiaj. Proces ten rozpoczął się w 1075, a skończył w 1122 roku. Z zewnątrz Katedra jest piękna, majestatyczna, zróżnicowana pod względem architektury, posiada zarówno oryginalne fasady w stylu romańskim, jak i przerabiane romańsko-barokowe. Wewnątrz architektonicznie także dominuje styl romański, ale część kaplic, w tym główna zostały zaprojektowane w stylu barokowym i ociekają złotem (nie wiem, na pewno niektórym się to podoba, ale ja nie lubię przerostu formy nad treścią), są też i takie, które mają cechy stylu gotyckiego - jest różnorodnie, ciekawie. Katedrę dobrze zwiedzać z dobrym przewodnikiem. My na chwilę podłączyliśmy się do grupy młodzieży (studentów?) i udało nam się usłyszeć kilka zabawnych historii związanych z tym miejscem i jego artefaktami.


To mi się podoba:


A to już nie bardzo:





Zdjęć w środku nie robiłam, bo nie można używać lampy, więc i tak nic nie byłoby widać;) W okolicach Katedry jest także największe skupisko żebraków w całym mieście. Gdzie indziej mieliby prosić o pieniądze? Przecież pielgrzymi powinni dawać jałmużnę. A ja, jako że wtedy akurat zwiedzałam sama, nie chciałam wyciągać portfela w tłoku, w obcym kraju. Tyle się przecież mówi o "gangach żebraków", którzy współpracują ze sobą, jeden prosi, drugi porywa torebkę, etc. I nigdzie nie spotkałam takich miłych żebraków jak w Santiago! Proszenie jak i u nas, coś w stylu "daj pani piniążka na jedzenie". Starałam się ich omijać z daleka, ale nie zawsze dało się tego uniknąć, na przykład przy każdym wejściu do Katedry. Była dobrze strzeżona;) Przeciskam się i oczywiście, zostaję poproszona o wsparcie materialne, ale odpowiadam, że nie mam pieniędzy (i spodziewam się wrogiego spojrzenia), próbuję wejść do środka, ale okazuje się, że to nie te drzwi, żebrak z uśmiechem wskazuje mi właściwe. Tak się zdziwiłam, że wracając znalazłam trochę drobniaków i dałam mu je. Za uprzejmość. Następna uliczka, obserwuję wystawy z biżuterią, szukam bransoletek, podchodzi do mnie jakaś pani, która także potrzebuje pieniędzy. Odpowiadam to, co zwykle i odchodzi. Spaceruję dalej, po jakiejś godzinie znowu podchodzi do mnie i zanim zdążę coś powiedzieć, stwierdza: "o ja już z Panią rozmawiałam", uśmiecha się i idzie w swoją stronę. Nic z tego nie rozumiem, ale takim ludziom od razu chce się pomóc.

 
 Uwielbiam takie wąskie uliczki

Na plac przed Katedrą codziennie przybywają setki pielgrzymów. Nazywa się on Plaza del Obradoiro (galisyjska nazwa Praza do Obradoiro) i otaczają go same zabytki: Hostal de los Reyes Católicos (ufundowany w 1486 roku szpital i noclegownia dla pielgrzymów) XVIII wieczny, neoklasycystyczny pałac Rajoy, Colegio de San Jerónimo (uniwersytet dla biednych studentów z XVI wieku). 


U góry szpitalo-hostel, widziany z Placu Obradoiro, a u dołu jego wewnętrzne patio.


Oprócz tego warto odwiedzić/zwiedzić/przejść ulice z wiekowymi kamienicami, np. Rúa do Franco, Rúa do Vilar, pałace, place, Monasterio de San Martín Pinario - konwent benedyktyński z XI wieku, kaplice, pooglądać fontanny i pomniki, wejść do muzeum, na przykład do świetnego (podobno) Galisyjskie Muzeum Sztuki Współczesnej (Centro Gallego de Arte Contemporáneo). Moi rodzice byli nim zachwyceni. Ja niestety go nie zobaczyłam, mimo dwukrotnego podejścia! Raz trafiliśmy na ten dzień w tygodniu, kiedy muzeum jest zamknięte. Innym razem okazało się, że owszem, muzeum jest otwarte, ale wystawy zamknięte. To się nazywa mieć pecha!


A kiedy już nam się znudzi oglądanie monumentów, warto odwiedzić któryś z pięknych parków, na przykład Parque de Alameda. To piękny park z punktem widokowym, z którego doskonale widać miasto, szerokimi alejkami, pomnikami i dużą różnorodnością flory. Ja byłam wygłodzona (dosłownie), głodna zielonego, w końcu przybyłam z szarej, listopadowej Polski, więc park mnie zachwycił. Jak oszalała robiłam zdjęcia kwiatom i drzewom, których nazw nawet nie znam, wdychałam ich zapachy i przechadzałam się, ciesząc się intensywnymi kolorami.





Santiago de Compostela to miasto, do którego chciałoby się wracać. Choćby po to, żeby usiąść przy kawie w jakiejś przytulnej restauracji, obserwować przez okno ludzi chroniących się pod parasolami, chłonąć tę spokojną, przyjazną atmosferę.


niedziela, 3 sierpnia 2014

Powtórka z rozrywki - hiszpańska uczta, którą przygotujesz w domu bez konieczności podróży do Hiszpanii.

Wystarczy tylko krótka podróż do najbliższego Lidla, gdzie akurat trwa tydzień hiszpański i portugalski. A u nas klimat zupełnie jak na Półwyspie Iberyjskim, nawet wczesnym rankiem lub wieczorem nie ma czym oddychać, czy to nie idealny powód, żeby zrobić fiestę? Taką, jak tu, tylko z pobliskiego sklepu. Ja tam jestem zachwycona takimi temperaturami (uwielbiam upały!), ale co chwilę stykam się z ludźmi narzekającymi na to, że za gorąco. Cóż, jak jest zimno i deszcz - też narzekają. Na poprawę humoru polecam dobre jedzenie. Jeśli ktoś ma już dobry humor, gwarantuję, że będzie miał jeszcze lepszy.

No to zaczniemy od alkoholu. Tym razem, o dziwo (hm, to wygląda jak wołacz), nie towarzyszyło nam do kolacji wino, lecz piwo Estrella Damm. Z najstarszego hiszpańskiego browaru (1876), oficjalne piwo drużyny FC Barcelona i jeden z jego głównych sponsorów. Lekki lager, przyjemny dla podniebienia. Jak na Hiszpanię to świetne piwo!



W Galicii rzadko zdarzało mi się pić piwo, bo jedna puszka kosztowała więcej niż butelka wina stołowego, ale kiedy już się na nie skusiłam, to kupowałam Estrella Galicia. Kiedy zobaczyłam puszki Estrelli Damm, zaczęłam się zastanawiać, czy Estrella to nie jest jakiś krajowy gigant piwny, który produkuje regionalne trunki albo warzy to samo piwo, pod inną etykietą. Ale poszperałam w internecie i okazało się, że to dwa zupełnie odrębne browary, o tej samej nazwie i, co za tym idzie, wykorzystujące ten sam symbol.



Aceitunas negras de Aragón - to oczywiście oryginalne czarne oliwki, pochodzące z Aragonii, podobne do tych, które jedliśmy ostatnio, ale gorsze! Smak samych oliwek pozostał taki sam, ale te sprzedawane w słoiczku pływają w zalewie z solą, a te z Hiszpanii mieliśmy zalane oliwą. Istnieje jednak bardzo prosty sposób, żeby naprawić ten mankament - wystarczy wlać do słoiczka trochę oliwy i zaczekać, aż przejdą, a smak się wyrówna. Jednak, wciąż są to najlepsze oliwki, jakie w życiu jadłam, dlatego wyprawa do Lidla po zapas tych właśnie oliwek, wydaje się nieunikniona.


Oprócz tych próbowaliśmy również oliwek olbrzymich z pestką i Aceitunas Obregón w czosnkowej marynacie. Olbrzymich nie polecam, wydawały się niedojrzałe i przesolone. Oliwki Obregón były całkiem niezłe, choć marynata dla niektórych może być zbyt intensywna.


Mistrzostwo przekąsek: coś między paluszkami chlebowymi a krakersami z dodatkiem ziaren słonecznika (które Hiszpanie uwielbiają!). Pyszne, chrupiące, wysmakowane, delikatne. Idealne do wieczornego siedzenia przy winie i oglądania filmów.



Ser Manchego! Pisałam już o nim, więc nie będę się powtarzać. Ser ten sam, jednak cena 4 razy niższa niż w Hiszpanii! Może ten lidlowy jest nieco niższej kategorii, ale laicy nie wyczują żadnej różnicy. Bardzo lubię sery i polecam wszystkie te, które znajdują się w ofercie, zarówno hiszpańskie jak i portugalskie, tylko portugalski ser kozi może odstraszać niektórych intensywnym zapachem.





A to jego charakterystyczna skórka, wokół której smakuje trochę jak ser blue.


Oprócz tego próbowaliśmy wędlin, choć nie one grały pierwsze skrzypce we wczorajszej kolacji. Zdecydowaliśmy się na salchichón (rodzaj kiełbaski z czerwonego mięsa) i chorizo.



Z oferty sklepu poleciłabym jeszcze różne rodzaje chorizo w jednym kawałku, sos aioli, sery. Są też owoce morza, ale cóż, owoce morza najlepsze są najświeższe, prosto z wody. A mrożone, wiezione przez pół Europy nigdy nie będą tak dobre, jak te zjedzone w restauracji przy plaży.