poniedziałek, 31 marca 2014

Coś dla miłośników powieści fantasy, horrorów, SF i gier

czyli nowo otwarta księgarnia w Barcelonie. Obiekt, w którym zakochałam się od pierwszego przeczytanego o nim artykułu, od pierwszego obejrzanego zdjęcia.

Nie wiem, czy też tak macie, ale kiedy zwiedzam miasta, zarówno w Polsce jak i za granicą, uwielbiam wchodzić do księgarni, Tanich Książek i antykwariatów. Nigdy nie wiadomo, jakie można tam znaleźć. I w jakich cenach. W Galicii wyszperałam tyle interesujących pozycji, że bałam się, że połowę z nich będę zmuszona przesłać pocztą, co okazałoby się drogie i całkiem nieopłacalne. Jednak jakoś udało mi się tego uniknąć. Żałuję za to, że z powodu strachu o przekroczenie wagi walizki, nie kupiłam jednej z mojej ukochanych książek "Gry w klasy" Cortazara w oryginale, oczywiście. Kosztowała ok 10 euro, więc jakiś straszny wydatek to nie był.

Moje galisyjskie zdobycze, ale to jeszcze nie wszystkie, bo kilka książek dostałam od znajomych. Więc o wagę, mogłam się obawiać.

GIGAMESH

Nie, to nie jest literówka, chociaż jeśli ktoś ma skojarzenia z bohaterem sumeryjskiej epopei, to się nie myli.

Wracając do Barcelony, 28 marca została otworzona największa w Europie księgarnia, zajmująca powierzchnię 500 m². Powstała z połączenia dwóch istniejących wcześniej sklepów o tej samej nazwie i przeniesienia ich w nowe miejsce. W jednym z nich można było znaleźć gry planszowe i RPG - takie, w których gracze wcielają się w wybrane przez siebie postaci, a w drugim książki należące do gatunku fantastyki - w szerokim rozumieniu, oczywiście. Czyli czasopisma, magazyny, powieści fantasy, SF, horrory, i różne mieszaniny tych gatunków. Teraz to wszystko można oglądać, podziwiać i dokonywać zakupu w jednym budynku, na ulicy Bailén 8, niecały kilometr od Muzeum Picassa.



Gigamesh to miejsce, w którym o klienta współzawodniczyć będą zarówno wielkie koncerny wydawnicze, jak i zupełnie małe, prywatne wydawnictwa. Jeśli nie znasz hiszpańskiego - nic straconego. Księgarnia posiada ogromne zbiory powieści, komiksów czy gier w języku angielskim. Można będzie kupić nowe książki, ale także egzemplarze kolekcjonerskie i książki "z drugiej ręki" jak w antykwariacie.




Gigamesh nie chce jednak występować jedynie jako sprzedawca. Chce pobudzać społeczeństwo do działania i tworzyć wydarzenia skierowane do miłośników fantastyki. Dlatego jedna z sal, została przeznaczona do prezentacji książek i autorów, spotkań literackich. W tej sali będzie można również grać w gry RPG lub inne planszowe.


Ponadto Gigamesh to także wydawnictwo, (które jednak mieści się gdzie indziej, choć też w Barcelonie), najbardziej znane z tego, że to właśnie ono wydaje książki z serii "Pieśń Lodu i Ognia" George'a R.R. Martina. Z tego też powodu, autor bywał tam i podpisywał książki. A' propos już nie mogę się doczekać kolejnej części serialu "Gra o Tron" ;)


Czekam, aż słońce wzejdzie na zachodzie i zajdzie na wschodzie... źródło

Otwarcie księgarni rozpoczęło się sesją makijażu, podczas której wykonano skomplikowaną charakteryzację na Innego, czy też Białego Wędrowca znanego właśnie z "Gry o Tron". Później odbyło się spotkanie z ilustratorami. Przez dwie godziny wieczorem oraz następnego dnia (29. 03) można było zdobyć autografy znanych hiszpańskich pisarzy i ilustratorów. Trafiło się także kilkoro zagranicznych, jak choćby Lisa Tuttle, która wraz z George'm Martinem napisała książkę SF "Windhaven". Na zakończenie pięcioro twórców gier i pisarzy zagrało w RPG, które mogli obserwować wszyscy chętni.


I jeszcze więcej zdjęć z otwarcia księgarni z ich konta na FB. Pozwolono mi ich używać do woli ;)




Ciekawe, czy w Polsce taka księgarnia by się utrzymała?

poniedziałek, 24 marca 2014

Przysmaki kuchni galisyjskiej

Poznawanie danego kraju poprzez poznawanie tradycyjnych potraw, smaków charakterystycznych dla jakiegoś regionu, obserwowanie zwyczajów przy stole - jest tak samo ważne jak zwiedzanie zabytków, a nawet czasami może okazać się ważniejsze, a już na pewno dopełni obraz, jaki tworzymy sobie w głowie poznając nowe miejsce i jego mieszkańców.
Ja uwielbiam jedzenie, do tego dobre wino i przyjazną, pełną luzu atmosferę. Tego akurat w Hiszpanii nie brakuje! W dodatku nie mam oporów przed próbowaniem czegokolwiek. Tu akurat prym wiodą owoce morza, które zachwyciły mnie jedynie na pizzy oraz mejillones (czyli omułki) w oliwie i ostrym sosie, które można kupić w każdym supermarkecie, i które postanowiłam nawet przywieźć do domu.

A to przysmaki na murze nad wodą.

Menu dnia

W Hiszpanii można zjeść dużo, dobrze i niedrogo. Jeśli chodzi o Galicję, to nawet w miejscu przypominającym nasz Kraków, duchowym i kulturowym centrum regionu - można wstąpić na kawę za 1-2 euro, a obiad za niewiele więcej. Najlepszą opcją jest poszukanie jakiejś karczmy/jadłodajni/restauracji z interesującym nas menu. Każde miejsce, serwujące posiłki, zobowiązane jest do posiadania Menu del día czyli menu dnia. 



W skład tego menu wchodzą zazwyczaj: pierwsze danie (może to być zupa, ale również empanada czy sałatka), drugie danie (tu już do wyboru zazwyczaj kawałek mięsa albo ryby z ziemniakami i zieleniną), chleb (obowiązkowy w kuchni hiszpańskiej do każdego dania, oprócz deseru. Można nim wyczyścić talerz po jedzeniu, doskonale zapycha w oczekiwaniu na kolejne dania.), napoje (tu można wybrać między wodą, a winem, czyli zdecydowanie najlepszą opcją. Na dwie osoby przynoszono nam zazwyczaj butelkę stołowego, regionalnego lub domowego wina), oraz kawę albo deser. Przy pierwszym i drugim daniu można wybierać z kilku podanych opcji. I za to wszystko płaciłam zazwyczaj 7 lub 8 euro. Pokażcie mi teraz polską restaurację w której zjem dwudaniowy obiad z deserem i dwiema lampkami wina za 30 zł ;)
Zazwyczaj siedzieliśmy w restauracji ok. dwóch godzin. Pierwszą przeznaczaliśmy na konsumpcję, a drugą na odpoczynek (bo nie mogliśmy się ruszyć!) i spokojne sączenie drugiej lampki wina.

Jednak trzeba pamiętać, że od 14.00 do 17.00 nie znajdziemy żadnej otwartej restauracji, bo to pora sjesty i lokale są zamykane. Ten czas najlepiej poświęcić na spacery uliczkami miasta, wizytę w parku lub zwiedzanie kościołów czy katedr. 

Dania kuchni galisyjskiej :

Zacznę może od empanady. Empanada tp bardzo galisyjskie danie, przypominające nieco pizzę, zwłaszcza, jeśli chodzi o ciasto, choć o wiele bardziej dietetyczną, bo bez sera.  Podobno była już znana w VII wieku naszej ery. Nadzienie empanady przykrywane jest wierzchnią warstwą ciasta. Podstawę farszu stanowi cebula z przyprawami smażona na oliwie oraz papryka. Do tego dochodzą tradycyjne galisyjskie produkty, a więc może to być empanada z ośmiornicą, z omułkami, tuńczykiem, sardynkami, a dla tych nie lubiących zimnokrwistych stworzeń - empanada z wieprzowiną, chorizo albo z mięsem z królika. Nadzienie wegetariańskie także da się stworzyć. Jest równie smaczna na zimno, jak i na gorąco. Kolejna przewaga nad pizzą ;) Oprócz zwyczajnych obiadów, podaje się ją także podczas świąt. Jest to świetne danie i jadłam je wiele razy w Hiszpanii, a także w Polsce, gdyż mojej mamie bardzo się spodobało i nauczyła się je robić. Równie dobrze jak Hiszpanie.


Pulpo - czyli ośmiornice. W Galicji pulperías można spotkać w każdym większym mieście. To restauracje, w których można spróbować ciekawych przysmaków ze świeżych ośmiornic. Są jednak o wiele droższe od zwykłych restauracji. Obiady mogą tam kosztować i 50 euro. Samą ośmiornicę jadłam ugotowaną przez znajomą Hiszpankę i nie była zła, choć najbardziej z całego dania smakował mi sos z oliwy i papryki, a chyba nie o to chodziło. Smakowała raczej mdło i nieco gumowo. Ale, co kto lubi. 


  
 
Jakbym miała wytłumaczyć co to jest cocido gallego, określiłabym to jako zupę wszystko. To potrawa, którą jedliśmy bodajże w stolicy Galicji podczas zimnego i wietrznego dnia i nie dość, że doskonale nas ogrzała, to jeszcze okazała się wyśmienita. Wzięliśmy ją na pierwsze danie, ale szczerze powiedziawszy, drugie i deser nie byłyby potrzebne. W skład tej zupy wchodzą różne rodzaje mięsa: cielęcina, wieprzowina, kurczak, hiszpańskie kiełbaski chorizo, warzywa, np. kapusta, pietruszka oraz warzywa strączkowe: fasola, ciecierzyca, a także takie dodatki jak gotowane jajka. Za jego powstaniem stoi najprawdopodobniej zaradność gospodyń, które nie chcąc marnować jedzenia, wrzucały resztki do jednego garnka. 
Byłam już trochę zmęczona zwiedzaniem, jednak każda łyżka tej zupy przywracała mnie do życia. I naprawdę nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu pełnego satysfakcji. Szczerzyliśmy się do siebie jak idioci nad talerzami cocido gallego, co powinno chyba wystarczyć za całą recenzję tego wyśmienitego dania.

No tak, może niesłusznie nazywam to zupą, bo płynu w tym daniu jest raczej niewiele. Za to mnóstwo dodatków. źródło

Jako, że mieszkaliśmy w domu wypełnionym wegetarianami, staraliśmy się dostosować do ich diety i gotując w domu przyrządzaliśmy wegetariańskie potrawy. Braki w mięsie uzupełnialiśmy podczas zwiedzania miast. Jednak ojciec jednego z naszych gospodarzy miał Churrascaríę czyli restaurację w której serwuje się churrasco, czyli różne rodzaje mięsa pieczone na grillu. Tradycja churrasco przybyła do Galicii wraz z napływem imigrantów z Argentyny. Żeby było jeszcze piękniej, jako przyjaciele rodziny, mieliśmy płacić jedynie za napoje, a mięso dostawaliśmy gratis. Siedzieliśmy w gronie rodziny znajomego: kuzynek, cioć, wujków, którzy byli tak głośni i sympatyczni, a zarazem nie przejmujący się drobiazgami i mający pozytywne podejście do jedzenia, że poczułam się jak w domu (też mam dużą, głośną i otwartą rodzinę). Konsumowaliśmy głównie żeberka, palce lizać, oraz ziarna słonecznika, takie do łuskania, na których punkcie Hiszpanie mają jakiegoś bzika. Bardzo się zdziwili, gdy powiedziałam im, że w Polsce niełuskane ziarna też można kupić, a my mamy przy domu nawet posadzone słoneczniki i nie służą one wyłącznie do ozdoby. Zapunktowałam, gdy zaczęłam wycierać chlebem deskę, na której przynoszono żeberka, żeby wybrać przepyszny tłuszcz. 


Jeśli chodzi o desery, to najbardziej znana jest Tarta de Santiago, aczkolwiek do szczególnie tanich nie należy. Jadłam ją raz, w Santiago de Compostela, w ekonomicznej jak zwykle cenie, bo jakimś cudem trafiłam do restauracji, w której można ją było wybrać na deser w menu dnia. To pyszne, lekkie ciasto, posypane cukrem pudrem, którego głównymi składnikami są migdały, jajka, cukier i masło. Smaku dodaje także cynamon i starta skórka z cytryny. Tarta nie zawiera za to mąki. Wierzch zdobi krzyż świętego Jana.


 Napoje

Jeśli chodzi o napoje do posiłku, to najlepsze będą lokalne wina. I tu dobrze jest popytać mieszkańców danego regionu, co polecają, bo jednak przeciętnie znają się na tym alkoholu lepiej niż Polacy, a nawet mogą się obrazić. Nasi gospodarze w żartach twierdzili, że zagraliśmy niepatriotycznie przynosząc im do domu hiszpańskie, a nie galisyjskie wino. Trzeba pamiętać o dużej odrębności regionów autonomicznych w Hiszpanii. 
Można kupić też piwo, ale cenowo i objętościowo wychodzi gorzej od wina (jeszcze zależy jaki gatunek). Najpopularniejszym piwem jest Estrella Galicia, przypominająca trochę nasze pilsy.


 A dla tych co wolą słodsze trunki - galisyjski likier kawowy.


To  w dużym skrócie o kuchni galisyjskiej, niedługo napiszę także post o szeroko pojętej kuchni hiszpańskiej. Chociaż co region, to inne dania królują na stołach.


Teraz żałuję, że nie robiłam na miejscu zdjęć potrawom, którymi się raczyłam, ale nie chciałam wyjść na hipstera ;)

sobota, 15 marca 2014

Castro de Baroña - pozostałości po Celtach w Hiszpanii

Od dzieciństwa fascynowała mnie Irlandia - szmaragdowa wyspa, magia, jakaś pierwotna dzikość. Jeszcze nie udało mi się jej odwiedzić, ale w Hiszpanii dwa razy poczułam jej ducha. Możliwe, że przyczyniła się do tego poniekąd była pora roku, w której przebywałam na Półwyspie Iberyjskim, czyli późna jesień i chłodna, miejscami deszczowa aura.
Pokrewieństwo między tymi państwami istnieje i to nawet wyraźne, gdy się przyjrzeć uważniej. Celtowie przybyli na Półwysep Iberyjski jeszcze przed Grekami. Na miejscu zastali Iberów. Ale czy przybycie było wynikiem jakiegoś aliansu, paktu, czy był to zwykły najazd - nie wiadomo. Następnie Celtowie trochę zasymilowali się z Iberami, szczególnie jeśli chodzi o technologię czy kulturę. Nie znaczy to, że byli jednak jakimś zjednoczonym ludem. Byli podzieleni na dziesiątki różnych plemion. Celtoiberowie zamieszkiwali Półwysep Iberyjski od XIII w. p.n.e do II w. p.n.e - czyli do czasu dominacji Rzymian w Hiszpanii.


Celtyckie wpływy obecne są w kulturze (tutaj przykładem może być Międzynarodowy Festiwal Muzyki Celtyckiej, podczas którego oprócz wzięcia udziału w koncertach znanych zespołów, można spróbować swoich sił podczas warsztatów tanecznych czy rzemiosła),  mitologii, w nazwach miejscowości i w niektórych galisyjskich słowach, a przede wszystkim  w pozostałościach zabudowań. Taka warowna osada nazywa się Castro.

W Hiszpanii jest ich wiele, najwięcej w prowincji La Coruña. Niektóre zachowały się w całkiem niezłym stanie, inne ujrzały na nowo światło dzienne dzięki staraniom archeologów i dotacjom pozwalającym na rekonstrukcję tych wspaniałych zabytków z epoki żelaza. 

Na zdjęciu Castro de Borneiro


A mi udało się odwiedzić Castro de Baroña - jedną z najpiękniejszych pozostałości celtyckich fortyfikacji, szczególnie ze względu na położenie. I dzięki dobremu planowaniu mojego znajomego, dotarliśmy tam, w chwili, gdy słońce wisiało już nisko nad oceanem, rzucając na skały i kamienne ruiny magiczny pomarańczowo-złoty blask.



Zaczyna się tak: wychodzisz z lasu na plażę, która przechodzi miejscami we wrzosowisko i idziesz nią, aż w końcu zwężenie tego małego półwyspu, otworzy się na skaliste wzniesienie, na którym Celtowie postanowili zbudować swoją osadę. To wszystko obmywa ocean. Dla mnie, mieszkanki południowo-wschodniej Polski - morze (nawet Bałtyckie) to już jest coś. A co dopiero ocean.


Dla Hiszpanów pochmurny listopadowy dzień ze średnią temperaturą w wysokości jakiś 17 stopni i dość mocnym wiatrem nie zachęca do wychodzenia z domu. Dlatego w Castro de Baroña byliśmy tylko we dwójkę. I aż nie chciało mi się rozmawiać, żeby nie zepsuć nastroju tego miejsca i tej chwili; ogromu oceanu, zachodzącego słońca i tego nieziemskiego celtyckiego klimatu.


Jeśli chodzi o obronność, Castro de Baroña, było jednym z najlepiej usytuowanych castros z całej Hiszpanii. Z trzech stron otaczała je woda a do osady prowadził tylko wąski przesmyk, którego z powodzeniem mogła bronić garstka ludzi. Atak z oceanu także nie wchodził w grę, bo pomijając już silnie uderzające w brzeg fale, osada nie miała ani skrawka plaży na której wrogowie (w tym wypadku najczęściej Rzymianie) mogli by wylądować. Z wody wystawały jedynie wysokie i śliskie skały (więc nici z wspinaczki). Ponadto castro otaczał w najłatwiej dostępnych miejscach potrójny mur.


Te kamienne okręgi to pozostałości po domach, w których mieszkali Celtowie. We wszystkich castros domy były budowane na planie koła. Co ciekawe, jak wynika z badań archeologicznych przy użyciu współczesnych metod, owe domy nie miały okien, ani nawet drzwi wejściowych, przynajmniej takich, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Przypuszcza się, że do budynku wchodziło się przez otwór w dachu. Wnętrze mogło być nieco klaustrofobiczne, bo nie dość, że na niewielkiej przestrzeni gnieździła się całkiem liczna, prawdopodobnie wielopokoleniowa rodzina, to jeszcze ciemne i zadymione, bo palenisko musiało być w każdym domu. Dobrze, że chociaż zwierząt nie trzymali wewnątrz lecz pozwalali im paść się wolno na pobliskich łąkach.


Mieszkańcy tego castro byli prawie, że całkowicie samowystarczalni. Żywili się przede wszystkim rybami i owocami morza. Hodowali kozy i owce. Jedynym problemem mogło być zdobycie wody pitnej, po którą trzeba się było udać poza osadę.


Okolica Castro de  Baroña także przedstawia się atrakcyjnie. W pobliżu zabytkowej osady znajduje się piękna plaża, która odgrywała bardzo dużą rolę w filmie "Mar adentro", po polsku "W stronę morza" z Javierem Bardemem

Wszystkie zdjęcia autorstwa Xabiera Vazqueza. 

niedziela, 9 marca 2014

Dalsze protesty w Wenezueli, zdjęcia


Sytuacja w Wenezueli się nie poprawiła i nie wygląda na to, żeby miała się poprawić. Jest już 21 osób zmarłych podczas protestów, ponad setka zatrzymanych (według nieoficjalnych źródeł liczba ta dochodzi do pięciuset), torturowani. Ulice przypominają Majdan - płonące ulice, gaz łzawiący kierowany w stronę protestujących, całkiem niewinnych osób bądź budynków mieszkalnych.


Rządowe Grupy Militarne i policja strzelają do protestujących studentów. Ale nie wszyscy. Zdarzają się takie sytuacje, że opuszczają szeregi i idą bronić protestujących lub rzucają się na chcących wyrządzić studentom krzywdę kolegów.


Ale i protestujący nie są jednomyślni. Opozycja antyrządowa w tej chwili nawołuje do zachowania spokoju, ale nikt ich nie słucha. Protesty wybuchają w zasadzie spontanicznie. Część protestujących twierdzi, że zakończy protesty dopiero gdy prezydent Maduro ustąpi z urzędu, ale na to nie można za bardzo liczyć, tak samo jak na ucieczkę w stylu Janukowycza. 


Co na to rząd? Oczywiście uważa protestujących za wrogów ludu szukających przemocy, których należy brutalnie spacyfikować. Nazywa ich faszystami. Takich zdjęć jak te, czy filmów ukazujących tortury, strzelaniny, zabójstwa nie można zobaczyć w wenezuelskiej telewizji, a i  strony internetowe są blokowane w imię zapisu konstytucyjnego, pozwalającego podejmować takie kroki, w imię obrony interesu publicznego i chronienia ludzi przed chaosem.


Czy wszyscy protestują? Oczywiście, że nie. Tysiące mieszkańców faweli (dzielnic nędzy) nie wie (lub "coś tam słyszało, ale co to kogo obchodzi) nic o protestach, bo zajęci są pilniejszą walką. Walką o przeżycie. Bo nie jest łatwo zarobić tyle, żeby mieć co do garnka włożyć. Nie z galopującą inflacją i coraz bardziej pogarszającą się sytuacją ekonomiczną kraju.


A do tego Rzecznik Praw Człowieka broniący tych, którzy je łamią. Rzeczniczka praw człowieka uznała, ż protestujący odpowiadają za większość zabójstw, a jeśli chodzi o tortury, to powiedziała:

"Tortury mają znaczenie, z tego powodu my musimy być bardzo dokładni jeśli chodzi o użycie terminów, tortury przeprowadza się, żeby otrzymać... sprawia się ból, cierpienie fizyczne komuś, żeby zdobyć zeznanie, i musimy to odróżnić od tego czym jest nadużycie lub użycie siły nieproporcjonalnej do sytuacji i na bazie tego, czy jest to tortura, czy okrutne postępowanie, nieludzkie i poniżające, ustala się wysokość kary"*