piątek, 25 kwietnia 2014

Przepis na mole (meksykański sos palce lizać, a nie sposób na pozbycie się moli z domu;))

Mieliśmy na dzisiejszy obiad już gotowe usmażone kawałki kurczaka, kuskus, który się robi w trzy minuty, więc w sumie nie musiałam prawie nic robić poza sosami do maczania mięsa. No, ale pomyślałam, że sos jogurtowy jest banalny, tak samo jak pomidorowy w stylu włoskim (ich przygotowanie zajęło mi mniej niż 10 min.bez smażenia oczywiście), więc spontanicznie zdecydowałam się na przygotowanie mole.


Mole to meksykański sos, który składa się z ponad sześćdziesięciu składników, w tym kilku rodzajów ostrych papryczek, które w Polsce raczej trudno dostać, i którego tradycyjna produkcja trwa przynajmniej pół dnia. Podaje się go najczęściej z kurczakiem lub pieczywem, ale mięso jest raczej dodatkiem, gdy sos jest tak sycący. W jego skład oprócz warzyw wchodzą kawałki chleba, tortille, banany, specjalne masy cukrowe. Wszystko zależy od przepisu. Może być czerwony, zielony, czarny, żółty, z czekoladą, a nawet z grzybem głownia kukurydzy, który był już przysmakiem Azteków.






Oto wspomniany grzyb. Nie wygląda zbyt apetycznie, ale cóż nie wygląd lecz smak się liczy. źródło

Nie ma się jednak czego obawiać. Nie przygotowałam tego ostatniego mole, lecz czekoladowe. I nie z 60 składników, tylko z tego, co miałam w domu, korzystając z różnych przepisów z meksykańskich stron. Efekt był na tyle powalający, że już planuję zrobić je jeszcze raz (i jeszcze raz, i jeszcze raz) tylko już z uprzednim planowaniem, zakupiwszy więcej interesujących składników i dążąc do oryginału.


Mole poblado (czekoladowe)

Składniki

( proste składniki, które zawsze można spotkać w domu i jak zwykle na oko)


 krok pierwszy:

oliwa do smażenia
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 łyżeczki cynamonu
1 ostra papryka z pestkami, w domu akurat była węgierska, ale jaki gatunek - nie mam pojęcia
pół łyżeczki pieprzu cayenne albo chili
pół łyżeczki gałki muszkatołowej 
szklanka rosołu

krok drugi:
goździki (ok 10)
ziarna kolendry (3 łyżeczki)
sezam (4 łyżki nie wiem, ile kto lubi, ja daję na oko)

i tu można dodać (ja akurat w domu nie miałam, a wielka szkoda) :
posiekane migdały
posiekane orzechy arachidowe

krok trzeci:

oliwa do smażenia
pomidor lub dwa

krok czwarty

czekolada gorzka najlepiej 70%
(ja miałam akurat czekoladę mleczną o smaku brownie, ale co zrobić, jak gotuje się spontanicznie... I tak było dobrze;)
ewentualnie odrobina wody, gdy sos jest za gęsty lub do podgrzewania


Wykonanie


1:

Rozgrzewamy lekko oliwę na patelni, wrzucamy na nią przyprawy w proszku. Kiedy olej zacznie wrzeć dodajemy pokrojone na drobne kawałeczki:
cebulę, czosnek, ostrą paprykę i smażymy aż się zeszklą.
Wtedy dodajemy rosół i jeszcze chwilkę trzymamy wszystko na wolnym ogniu, po czym zdejmujemy patelnię z kuchenki.

jak widać, nie kroiłam na zbyt drobne kawałki, ale to lepiej gdy faktura sosu nie jest zbyt jednolita

 2:

W moździerzu ucieramy goździki i kolendrę. Ja jeszcze utarłam część sezamu (bo mąż nie lubi, a utartego nawet nie wyczuł;))
Migdały i orzeszki kroimy.
Wszystko wrzucamy na suchą patelnię i prażymy na złoty kolor. W wersji oryginalnej każdy produkt prażymy osobno i odkładamy. Ale dlaczego?






3:

Kroimy pomidora/y na małe kawałeczki i na rozgrzanej oliwie smażymy przez kilka minut, aż zmiękną.

Następnie przekładamy utarte przyprawy i sos pomidorowy na patelnię, w której znajduje się cebula z bulionem.





4:

Łamiemy tabliczkę czekolady na kawałki. Dodajemy ją do gotujących się na bardzo wolnym ogniu pozostałych składników. Czekamy aż się rozpuści. Jeśli sos byłby za gęsty można dodać troszkę wody, ale nie za dużo.

 
gdybym miała czekoladę z większą zawartością kakao, sos byłby ciemniejszy


Krok piąty: Konsumpcja 

Naprawdę niebo w gębie! Nie można się tym zasłodzić jak zwykłą polewą czekoladową. Smak jest pełny, bogaty i złożony i ciężko go porównać do czegokolwiek, co kiedykolwiek jadłam. Wszyscy domownicy nie mogli przestać go chwalić.  Czuję, że mogłabym go jeść tonami!

Dzisiaj jedliśmy mole w dziwny sposób, wielokulturowy, niemniej jednak bardzo smaczny i prezentował się wspaniale:

 
Mole w lewym górnym rogu





Jeśli natknę się na jakiś obszerniejszy przepis, z co najmniej 30 składnikami i wpadnę na szalony pomysł, żeby je zrobić, to z pewnością umieszczę przepis i zdjęcia na blogu









wtorek, 22 kwietnia 2014

Hiszpańskie słowa, które już znasz

Im więcej uczę się języków, tym łatwiej jest domyślać się co oznacza dane słowo i to nawet niekoniecznie przez podobieństwo jakie istnieje między językami romańskimi, a przez istnienie wielu wyrazów lub zasad gramatyki, które przeniosły się z łaciny do np., języka angielskiego.
Ostatnio zakochałam się w darmowej aplikacji do nauki języków http://duolingo.com/ . Wystarczy znać angielski by uczyć się francuskiego, hiszpańskiego, włoskiego, niemieckiego, portugalskiego czy rosyjskiego. To doskonałe narzędzie także do przypomnienia sobie języka, którego nie używało się od lat. Oczywiście - ma swoje wady. Nie zawsze tłumaczenie w jedną lub drugą stronę wydaje się naturalne, czasami nie wszystkie możliwe odpowiedzi są uwzględniane, ale z drugiej strony ma to formę zabawy/testu i, co najbardziej mi odpowiada; nie uczysz się wkuwając jakieś słówka lecz bardziej przez analogię i powtarzanie.


Dzisiaj chciałam wam przedstawić hiszpańskie słowa, które mogą wydać się znajome - mogą tak samo brzmieć lecz oznaczać co innego. Niektóre z nich podaję Hiszpanom, kiedy chcą poznać jakieś polskie słówka, a nie potrafią wypowiedzieć tak prostego powitania jak "cześć" (swoją drogą to bardzo zabawne słuchać, jak próbują).

Mała podpowiedź : we wszystkich podanych wyrazach "c" czytamy jak "k"

parasol - to po hiszpańsku parasol ale chroniący przed słońcem, a więc będzie to oznaczało wszelkiego rodzaju parasole ogrodowe czy plażowe. Parasol chroniący nas przed deszczem to po hiszpańsku paraguas. "para sol" oznacza "na słońce" a "para aguas" na wody. Co prawda słówko przyszło do nas raczej z Francji niż z Hiszpanii, w każdym razie po polsku i hiszpańsku brzmi tak samo i prawie to samo znaczy.


osa - to też zwierzę lecz nieco większych rozmiarów. Po hiszpańsku "osa" to niedźwiedzica, a "oso" to niedźwiedź płci męskiej.

curva - oznacza zakręt. I tak, wymawia się [kurwa], no może "v" czyta się bardziej jako coś pomiędzy "b" a "w", ale jeśli przeczyta się je jako "w", też zostanie się zrozumianym.

no - czyli nie

tu - twoja, twój. Tú z akcentem nad u oznacza "ty".

casa - wymawiamy [kasa], a myślimy o domu. Mi casa es tu casa - mój dom jest twoim domem.

ruta - trasa, szlak, ścieżka. Pamiętam jak na filologii hiszpańskiej kiedyś mieliśmy za zadanie streścić czytankę na temat trasy Don Kichota i nawet specjalnie na dwa kolejne zajęcia nie wybrałyśmy się z koleżankami, byleby tylko tej "ruty" nie streszczać, a i tak nas dopadła.  
Przy okazji, nie mam pojęcia, czemu w Polsce się mówi don Kiszot (może z francuskiego, choć ręki nie dałabym sobie za to uciąć) jak to hiszpańskie dzieło o wadze "Pana Tadeusza" w Hiszpanii, ale także cieszące się ogromnym uznaniem na świecie, czego o polskiej epopei narodowej nie można powiedzieć. Powinno być tłumaczone z oryginału. Don Quijote należy wymawiać Don Kichote.

balón - to nie balon, tylko piłka. Akcentuje się ostatnią sylabę. Natomiast balon po hiszpańsku zwie się globo, również niezbyt skomplikowanie.

źródło A tu mała reklama à propos balonów. W Krośnie co roku w długi weekend majowy odbywają się zawody balonowe, w których startuje około 50 balonów. Jeśli pogoda dopisuje, piękny widok kilkunastu balonów unoszących się na niebie lub lądujących na łące w pobliżu twojego domu, motywuje do wczesnego wstawania. Program balonów w Krośnie tu: http://www.krosno24.pl/kultura.php3?id=7476


mata - 3 osoba liczby pojedynczej, czasownik zabijać, czyli "zabija". A tu piosenka o "tej miłości, która mnie zabija" https://www.youtube.com/watch?v=09Du2lcIcPE

fotografía, geografía, cosmología, teología, biología - znaczą to samo, co po polsku, różnią się nieco wymową. Akcentowane "i" wymawia się jako długie albo nawet jako "ij" czyli: fotografija, a "g" między samogłoskami jako "h", a więc: biolohija 

carta - to po hiszpańsku list, ale też i karta jako karta do gry lub karta menu. Kartka natomiast to po hiszpańsku tarjeta albo hoja.

acacia - ha, tu bez niespodzianki "akacja"

profesor - nauczyciel, profesor

doctor - jak w Polsce, zarówno doktor na uniwersytecie, jak i w przychodni. Inne określenie na lekarza to médico
 
baba - jakoś mi się z lekarzem skojarzyła. Po hiszpańsku oznacza ślinę

batería - to po hiszpańsku bateria, akumulator, bateria słoneczna i perkusja.

cava - hiszpańskie wino musujące. Kawa po hiszpańsku to café

 

era - era i epoka
 
fobia - fobia i niechęć
 
foca - foka
 
fama - sława, reputacja
 
gas - gaz
 
rana - żaba, a co ciekawe jedno z określeń nurka to hombre-rana, czyli człowiek żaba
 
rama - gałąź
 
gol - oczywiście gol. Uwielbiam oglądać transmisję z meczów po hiszpańsku. Po strzelonym golu, nie krzyczą tak jak w Polsce po prostu goool, tylko albo : gol, gol, gol, gol, gol i tak jeszcze kilka razy albo golazo, co oznacza wspaniały gol, zgrubienie od zwykłego gola
 
 
 
cosa - oznacza rzecz
 
lata - puszka, blacha
 
moda - znaczy to samo, co po polsku

mesa - to nie pomieszczenie, w którym się je lecz stół

mina - kopalnia

luz - światło

redactor - jak po polsku

lector - to czytelnik

ser - być 



Na pewno jest więcej wyrazów hiszpańskich, które brzmią jakby były polskie, ale na razie tylko te mi przyszły do głowy. Innym razem zamierzam zrobić listę hiszpańskich wyrazów podobnych do polskich, jak na przykład simpático - sympatyczny oraz listę wyrazów hiszpańskich podobnych lub identycznych z angielskimi, na przykład hospital

W gruncie rzeczy, to całkiem prosty język;)



 


wtorek, 8 kwietnia 2014

Atrakcje zachodniego wybrzeża Galicii

 Rías

W Galicii spotkałam się ze specyficzną uformowaniem wybrzeża, zwanym ría. Nazwa oczywiście związana jest z hiszpańskim słowem, oznaczającym rzekę. Rías powstały na skutek podniesienia się poziomu morza (w tym przypadku oceanu) i zalania przez nie dolin rzek. Występują przede wszystkim na zachodnim wybrzeżu Hiszpanii, Portugalii, Anglii, Meksyku, Argentynie i Australii. W samej Galicii dzielą się na Rías Baixas (leżące na zachodzie; z tymi miałam najwięcej do czynienia) i Rías Altas (znajdują się na północy).



Ja oczywiście nazywałam to morzem. Plaże są, fale są, woda słona mieszana ze słodką. I muszelki, w tym muszle św. Jakuba, o których jeszcze napiszę. Czego chcieć więcej? Galisyjczycy za każdym razem mnie poprawiali, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Cieszyłam się spacerami wzdłuż brzegu "morza", o ile oczywiście pozwalała na to pogoda.


Uprawa małż. Bateas

Z tych, które widać na mapie, poznałam Ría  Arosa, Pontevedra, Muros i Vigo. Rías są doskonałym miejscem do hodowania małży (przede wszystkim, ale także ostryg i niektórych gatunków ryb). Służą do tego bateas, czyli unoszące się na wodzie drewniane struktury, gdzie do lin znajdujących się już pod wodą przyczepia się jajeczka, które później zbiera się po przeobrażeniu i osiągnięciu dojrzałości. Hodowle małż mają ogromne wpływ na sytuację ekonomiczną Galicji.

 Bateas najlepiej oglądać z góry, na przykład A Curota, w pobliżu miejscowości
A Pobra do Caramiñal. Góra to może nazwa na wyrost, gdyż szczyty w łańcuchu Barbanza mają wysokość między 300 a 500 m n.p.m., ale za to wznoszą się od samego poziomu morza, dlatego różnica wysokości jest zauważalna. Widziane z wysokości zawsze przypominały mi obcą flotę atakującą wybrzeże, zupełnie jak obrazek, np., z drugiej części 300. 

Bateas znajdują się po lewej stronie zdjęcia na morzu. To te maleńkie punkciki ułożone w rządki.

Koniec ziemi

Jeśli chcieliby się znaleźć w miejscu, które kiedyś Rzymianie uważali za wysunięte najbardziej na zachód znanego świata, stąd ta piękna nazwa Finisterre, to trzeba wybrać się na teren Ría de Corcubión. Rzymianie niestety się mylili, gdyż najdalej wysuniętym na zachód przylądkiem Europy jest Cabo da Roca w Portugalii. Mimo tego, to miejsce warte odwiedzenia. Można zobaczyć także latarnię morską wybudowaną w 1853 roku.  Przylądek został wpisany na listę Dziedzictwa europejskiego. 

 

Latarnia samobójców

 Światła tej latarni, zobaczyć można na przylądku Corrubedo, gdzie stoi inna latarnia, wybudowana w tym samym roku, co ta z Finisterre. Wieża wznosi się na wysokość 9,6 m. Latarnia miewała różne imiona. Kiedy pewnego razu jej światła rozbłysły na czerwono, nazwano ją Komunistyczną. A obecnie, nieoficjalnie, nazywa się ją latarnią samobójców. Prowadzi do niej prosty jak drut, dwukilometrowy odcinek drogi, na którym się można dobrze rozpędzić i walnąć samochodem w ścianę. Wystarczyło, że jedna osoba tak zrobiła, a miejsce stało się "modne" dla chcących zakończyć swój marny żywot. Cóż, jak umierać, to z fantazją. 
Pomijając już złą sławę latarni, sam przylądek może okazać się interesujący z wielu różnych względów. Przede wszystkim, znajduje się tam największa ruchoma wydma Galicii. 
Ponadto w pobliżu latarni łowi się jakieś owoce morza (zabijcie mnie, słyszałam nazwę ale ani po polsku, ani po hiszpańsku nic mi to nie mówi, nie jestem ekspertem od tego typu zwierząt/dań), które w okresie bożonarodzeniowym osiągają astronomiczne sumy. Za jedno stworzenie w restauracji trzeba zapłacić ok. 1000 euro. Dlaczego tak drogo? Wtedy ocean jest najbardziej wzburzony i połów tych owoców morza jest bardzo niebezpieczny. Ludzie wchodzą do wody i przywiązują się do wystających z niej skał linami. Oczywiście połów w pojedynkę nie jest możliwy. Trzeba całej ekipy nie bojących się ryzyka poszukiwaczy. W lecie cena żyjątek, wraz z agresywnością oceanu, spada i zwykli zjadacze chleba także mogą spróbować tego specjału. 

tu dobrze widać, jak biegnie droga źródło