wtorek, 8 kwietnia 2014

Atrakcje zachodniego wybrzeża Galicii

 Rías

W Galicii spotkałam się ze specyficzną uformowaniem wybrzeża, zwanym ría. Nazwa oczywiście związana jest z hiszpańskim słowem, oznaczającym rzekę. Rías powstały na skutek podniesienia się poziomu morza (w tym przypadku oceanu) i zalania przez nie dolin rzek. Występują przede wszystkim na zachodnim wybrzeżu Hiszpanii, Portugalii, Anglii, Meksyku, Argentynie i Australii. W samej Galicii dzielą się na Rías Baixas (leżące na zachodzie; z tymi miałam najwięcej do czynienia) i Rías Altas (znajdują się na północy).



Ja oczywiście nazywałam to morzem. Plaże są, fale są, woda słona mieszana ze słodką. I muszelki, w tym muszle św. Jakuba, o których jeszcze napiszę. Czego chcieć więcej? Galisyjczycy za każdym razem mnie poprawiali, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Cieszyłam się spacerami wzdłuż brzegu "morza", o ile oczywiście pozwalała na to pogoda.


Uprawa małż. Bateas

Z tych, które widać na mapie, poznałam Ría  Arosa, Pontevedra, Muros i Vigo. Rías są doskonałym miejscem do hodowania małży (przede wszystkim, ale także ostryg i niektórych gatunków ryb). Służą do tego bateas, czyli unoszące się na wodzie drewniane struktury, gdzie do lin znajdujących się już pod wodą przyczepia się jajeczka, które później zbiera się po przeobrażeniu i osiągnięciu dojrzałości. Hodowle małż mają ogromne wpływ na sytuację ekonomiczną Galicji.

 Bateas najlepiej oglądać z góry, na przykład A Curota, w pobliżu miejscowości
A Pobra do Caramiñal. Góra to może nazwa na wyrost, gdyż szczyty w łańcuchu Barbanza mają wysokość między 300 a 500 m n.p.m., ale za to wznoszą się od samego poziomu morza, dlatego różnica wysokości jest zauważalna. Widziane z wysokości zawsze przypominały mi obcą flotę atakującą wybrzeże, zupełnie jak obrazek, np., z drugiej części 300. 

Bateas znajdują się po lewej stronie zdjęcia na morzu. To te maleńkie punkciki ułożone w rządki.

Koniec ziemi

Jeśli chcieliby się znaleźć w miejscu, które kiedyś Rzymianie uważali za wysunięte najbardziej na zachód znanego świata, stąd ta piękna nazwa Finisterre, to trzeba wybrać się na teren Ría de Corcubión. Rzymianie niestety się mylili, gdyż najdalej wysuniętym na zachód przylądkiem Europy jest Cabo da Roca w Portugalii. Mimo tego, to miejsce warte odwiedzenia. Można zobaczyć także latarnię morską wybudowaną w 1853 roku.  Przylądek został wpisany na listę Dziedzictwa europejskiego. 

 

Latarnia samobójców

 Światła tej latarni, zobaczyć można na przylądku Corrubedo, gdzie stoi inna latarnia, wybudowana w tym samym roku, co ta z Finisterre. Wieża wznosi się na wysokość 9,6 m. Latarnia miewała różne imiona. Kiedy pewnego razu jej światła rozbłysły na czerwono, nazwano ją Komunistyczną. A obecnie, nieoficjalnie, nazywa się ją latarnią samobójców. Prowadzi do niej prosty jak drut, dwukilometrowy odcinek drogi, na którym się można dobrze rozpędzić i walnąć samochodem w ścianę. Wystarczyło, że jedna osoba tak zrobiła, a miejsce stało się "modne" dla chcących zakończyć swój marny żywot. Cóż, jak umierać, to z fantazją. 
Pomijając już złą sławę latarni, sam przylądek może okazać się interesujący z wielu różnych względów. Przede wszystkim, znajduje się tam największa ruchoma wydma Galicii. 
Ponadto w pobliżu latarni łowi się jakieś owoce morza (zabijcie mnie, słyszałam nazwę ale ani po polsku, ani po hiszpańsku nic mi to nie mówi, nie jestem ekspertem od tego typu zwierząt/dań), które w okresie bożonarodzeniowym osiągają astronomiczne sumy. Za jedno stworzenie w restauracji trzeba zapłacić ok. 1000 euro. Dlaczego tak drogo? Wtedy ocean jest najbardziej wzburzony i połów tych owoców morza jest bardzo niebezpieczny. Ludzie wchodzą do wody i przywiązują się do wystających z niej skał linami. Oczywiście połów w pojedynkę nie jest możliwy. Trzeba całej ekipy nie bojących się ryzyka poszukiwaczy. W lecie cena żyjątek, wraz z agresywnością oceanu, spada i zwykli zjadacze chleba także mogą spróbować tego specjału. 

tu dobrze widać, jak biegnie droga źródło

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz